środa, 29 czerwca 2011

Najwyższa góra Europy

Wszelkie prognozy pogodowe przepowiadały na dzisiaj ulewne deszcze nad Verbier. Postanowiliśmy wskoczyć na motki i udać się do Francji. Cel na dzisiaj: zobaczyć najwyższy szczyt Europy - Mont Blanc. Góra wznosi się na 4810,45 m n.p.m. Żeby było ciekawie, postanowiliśmy pod nią również przejechać.

Droga jak zwykle rozpieszczała nas cudownie równym asfaltem i zakrętami. Zaraz po przekroczeniu granicy francuskiej, po raz pierwszy od wielu dni doświadczyliśmy dziwnego zjawiska. Pojawiły się dziury i nierówności ;) Chwilę później ujrzeliśmy masyw górski, który zwiastował, że jesteśmy już blisko celu.


Po dotarciu do Chamonix, naszym oczom ukazał się jęzor lodowca. Góry nie było jednak widać, ukrywała się w chmurach. Robiło się deszczowo. Ustawiliśmy się w kolejce do tunelu. Nigdy wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, że ten tunel to tak poważna sprawa. 1/3 ładunków transportowanych z Włoch do północnej Europy jest tędy przewożona. Żeby go wykopać, użyto 711 ton ładunków wybuchowych! Droga pod ziemią miała 11.6 km, z czego większość spędziliśmy na mocnym pilnowaniu prędkości, odległości od poprzedzających cię pojazdów, itp. Wszystko monitorowane, kontrolowane za pomocą radarów i migających ostrzeżeń w kilku językach. Trochę to przypominało wjazd do jakiejś tajnej, pilnie strzeżonej wojskowej bazy ;)

Zaraz po prześliźnięciu się na drugą stronę, wyszło słoneczko a ja zacząłem szukać widoku na Mont Blanc.


Ze słońcem wrócił świetny humor oraz postać ala' STIG :)


Poszukiwania obiadu zaprowadziły nas do malowniczej miejscowości La Thuile. Usadowiliśmy się w knajpce oblężonej przez kolarzy z Francji. Chłopaki zjedli chyba całe ciasto jakie przygotował na dzisiaj właściciel restauracji, oznajmiając nam że pizzy na dzisiaj już nie ma :( Lekko głodni postanowiliśmy zdobyć przełęcz Val de'Isere.


Droga prowadziła przez całkowicie niezamieszkany region. Trochę "wypasu" na zielonej trawie naładowało nasze akumulatory i zapomnieliśmy o głodzie.


Znowu Francja. Mała przełęcz Świętego Bernarda okazała się mało emocjonująca w porównaniu z jej większym odpowiednikiem.


Szybko dotarliśmy do kurortów narciarskich. Miał swój specyficzny urok i klimat. Ciekawie prezentowały się domy i hotele. W całości łącznie z dachem zbudowane z kamienia.


Po drodze na przełęcz oczywiście dogonił nas deszcz. Lało jak z cebra, ale tylko przez kilka minut. Postanowiliśmy pokręcić się za obiadem. Nasze poszukiwania skończyły się fiaskiem. Ceny po prostu nas przytłoczyły. Makaron droższy niż cały bak benzyny... obeszliśmy się ze smakiem ;)

Wspinaczka na przełęcz zaczęła robić się interesująca. Zdaliśmy sobie sprawę, że jedziemy trasą Tour de France.


Z każdym kolejnym metrem wyżej krajobraz zmieniał się na księżycowy a temperatura spadała drastycznie szybko.


Ciekawe było podejście lokalnych władz do niebezpieczeństw na tej drodze. Nikt tutaj nie próbuje myśleć za kierowców. Droga jest kręta, nie ma żadnych znaków, ograniczeń, barierek itp. Po prostu, drogi kierowco, jesteś w górach i jest niebezpiecznie. Nie będziemy niszczyć przyrody po to tylko, żeby nie myślący idioci przeżyli swój wypadek, spowodowany głupotą czy brawurą. Bardzo spodobało się nam to podejście.


Koniec końców dojechaliśmy na szczyt przełęczy. 2770 m n.p.m. Było tak zimno, że kask ściągnąłem na chwilę do zdjęcia ;)


Przy pamiątkowej tablicy staliśmy już opatuleni we wszystko co ze sobą wzięliśmy. Podziwiam kolarzy, którzy zmagają się z tą drogą podczas wyścigu.


Drogę powrotną zaplanowaliśmy przez naszą mekkę. Wielka przełęcz Świętego Bernarda czekała na nas 150 km dalej na północ. Tym razem złapał nas deszcz, na dobre. Lało permanentnie przez praktycznie całą drogę. Nawet tą najbardziej krętą ;)


"Święty Bernard", bo tak zaczęliśmy nazywać ulubioną trasę, w deszczu nabrał innego wymiaru. Tym razem był bardzo zdradziecki, wymagający skupienia. Jazda była upajająca. Było w tym trochę mistycyzmu.


Do bazy noclegowej wróciliśmy przemoknięci i zmarznięci. Na dodatek zepsuł się piec ogrzewający wodę. To był najzimniejszy dzień całej wyprawy.

Brak komentarzy: